Sobota, 12 październik AD 2024, dziś imieniny Krystyny, Maksa, Serafiny
Jest rzeczą charakterystyczną, że w szeroko pojętym międzynarodowym ruchu rewizjonizmu historycznego (w tym rewizjonizmu holokaustu) Polacy nie odgrywają żadnej lub prawie żadnej roli. Myślę, że przyczyny tej absencji są złożone. Przede wszystkim wprowadzona pod koniec 1998 r. w Polsce prawna regulacja "antyrewizjonistyczna", a to w postaci artykułu 55. Ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej grożącego niepokornym badaczom niedawno minionej przeszłości karą do 3 lat więzienia za "negowanie zbrodni nazistowskich" (obok nich Ustawa wspomina o "negowaniu zbrodni komunistycznych", ale jest to "martwy zapis" nie mający, co charakterystyczne, praktycznych konsekwencji sądowych), skutecznie odstraszyła co "odważniejsze" jednostki od dalszego zgłębiania tematu.
Dobrym przykładem niech będzie tu postawa Tomasza Gabisia, inteligentnego redaktora periodyku "Stańczyk" oraz środowiska związanego z miesięcznikiem "Szczerbiec" (Adam Gmurczyk i inni), którzy po roku 1998 zamilkli, chociaż wcześniej na temat holokaustu mieli wiele do powiedzenia. Skromnie dodam, że owo milczenie niewątpliwie wywołane zostało procesem... doktora Dariusza Ratajczaka, który zresztą toczy się już od trzech lat. Współczesny pan- Europejczyk Gabiś i narodowy radykał Gmurczyk za wszelką cenę chcieli (i nadal chcą) uniknąć mego ponurego losu znaczonego nie tylko sądowymi perypetiami, ale i zwolnieniem z pracy na Uniwersytecie Opolskim, zakazem wykonywania zawodu nauczycielskiego, atakami wpływowego lobby żydowskiego w Polsce, dramatyczną sytuacja finansową oraz... "wielce atrakcyjną" pracą w charakterze portiera. Słowem- porzucenie przez nich dyskusji na temat holokaustu ma bardzo prozaiczne źródło: zwykły, ludzki strach. Jak mawiał wielki polski publicysta Stanisław Cat- Mackiewicz: " Polacy to urodzeni żołnierze, ale gorzej z ich odwagą cywilną". Druga przyczyna niepopularności rewizjonizmu holokaustu w Polsce ma wymiar czysto propagandowy. Otóż wielu moich rodaków sądzi, że rewizja "żydowskiego holokaustu" doprowadzi również do rewizji "polskiego holokaustu". Uważają oni, że np. zaniżenie liczby żydowskich ofiar II wojny światowej (moim zdaniem jak najbardziej zasadne) pociągnie za sobą istotne skorygowanie w dół wysokości strat polskich w latach 1939- 1945. A powszechnie głosi się w moim Kraju, że w tym okresie z rąk okupantów śmierć poniosło 3 miliony Polaków. Czynione przeze mnie dość często uwagi, że liczby tej " nie da się utrzymać" oraz że sprawa podstawową jest oddzielenie propagandy od historii, spotykają się z chłodnym przyjęciem. Niestety, fatalne połączenie strachu, konformizmu, propagandy i umysłowego lenistwa, stanowi skuteczną zaporę dla racjonalnego myślenia. Moi rodacy- co jako polski patriota odbieram z bólem- zdają się mówić: "Jeżeli fakty przeczą naszym uświęconym wyobrażeniom o przeszłości- tym gorzej dla faktów". Czy naszkicowany powyżej ponury obraz rzeczywistości może ulec zdanie? Cóż, myślę, że z wolna już ulega. Zilustrujmy tę ewolucję dwoma przykładami. Pierwszy jest jak najbardziej " pro domo sua". Otóż w momencie, gdy spadły na mnie represje spowodowane wydaniem książki "Tematy niebezpieczne", zaskakująco wielu Polaków- często nie utożsamiających się z moim postrzeganiem przeszłości- gorąco zaprotestowało w listach słanych do Uniwersytetu Opolskiego, do sądu czy do prasy przeciwko szykanowaniu " człowieka za poglądy". Wśród naprawdę licznych głosów szczególnie rozczulił mnie list polskiego Żyda (byłego więźnia Auschwitz- Birkenau) pana Jana Stobczyka, który stwierdził m.in.: " podziwiam Ratajczaka... chociaż ma już zapewnioną śmierć cywilną... Nie represjonujmy niezależnie myślących ludzi". Drugi wiąże się ze zjawiskiem ogólniejszym. Oto w ostatnich latach Polska została poddana brutalnemu naciskowi ze strony przedstawicieli żydowskiego "Shoach- industry". Rozsądni ludzie w kraju nareszcie zaczęli sobie uświadamiać, że maksymalizacja ofiar holokaustu oraz podkreślanie jego wyjątkowości służą bardzo przyziemnemu celowi: ogołoceniu Polski z 1/3 majątku narodowego. Co bardziej dociekliwi nie mogli również początkowo zrozumieć dlaczego np. przerwano ekshumację Żydów zamordowanych w miasteczku Jedwabne (przypadek ten -nawiasem pisząc- odzwierciedla siłę i wpływy "Shoah- industry"). Sprawa stała się dla nich oczywista, gdy okazało się, że w tej mieścinie przy granicy ówczesnych Prus Wschodnich nie zginęło 1.600 Żydów ( jak chciał żydowsko- polski hochsztapler Jan Tomasz Gross), a... no właśnie ilu? 100- 150- 200? Zatem - dopowiadali sobie- ile było takich polskich miasteczek, w których horrendalnie zawyżono liczbę żydowskich ofiar II wojny światowej? Bardzo niewygodne pytanie, nieprawdaż? Nie jest więc jeszcze tak źle z Polakami. Nie ma potrzeby popadać w nadmierny pesymizm. Tym bardziej, że zdrowy rozsądek to cierpliwa broń, a prawda... a prawda najpierw jest wyszydzana, później napotyka gwałtowny opór, wreszcie uznawana jest za oczywistą.