Patriota.pl

Piątek, 26 kwiecień AD 2024, dziś imieniny Marii, Marzeny, Ryszarda

Patriota.pl » Współczesność » Problemy demokracji, problemy polityki »
Szukaj:   

Problemy demokracji, problemy polityki

Tocząca się właśnie na łamach naszego pisma dyskusja o najlepszym ustroju dla Polski na pewno jest do tej pory dosyć budująca. Oto prawdziwie bowiem rozmawiamy na istotny i fundamentalny temat, przedstawiamy konkretne i merytoryczne argumenty. Tak naprawdę bowiem to od dyskusji o modelu państwa należy zaczynać dzisiaj wszelkie dysputy polityczne.

Pozwala to zrozumieć potem praktyczne posunięcia wielu ludzi naszego obozu politycznego, które czasami mogą wydawać się nam niejasne, dziwne czy kontrowersyjne. Rozwijając dalej naszą dysputę, do głosów pp. Piotra Mazura, Adama Wielomskiego i Macieja Nowaka, chciałbym dołączyć swoje obserwacje. Bez wątpienia zdanie Winstona Churchilla, mówiące że demokracja to system najgorszy z możliwych, ale niczego lepszego od niej wymyślić się nie da, zdobyło sobie taką wielką popularność, gdyż zostało wypowiedziane przez polityka, który możliwość wygłaszania publicznie takich opinii zdobył właśnie poprzez poddanie się demokratycznym procedurom wyborczym. Co prawda można powiedzieć, że demokracja czasów Churchilla to nieco inna demokracja, od dzisiejszej, którą możemy na co dzień obserwować w środkach masowego przekazu, ale jej zasada pozostaje niewątpliwie ta sama. Tą podstawową zasadą demokracji jest nietrwałość. Szef rządu państwa zwycięskiego w II wojnie światowej, bardzo znaczący uczestnik alianckiej koalicji, tuż po zakończeniu wojny przegrywa w swoim kraju wybory. Na jednej części wielkiej konferencji międzynarodowej jest pełnoprawnym uczestnikiem i sygnatariuszem, ale po kilku dniach zastępuje go ktoś inny... Ktoś może powiedzieć, że to nic - akurat w kwestii polityki zagranicznej, rządy reprezentujące różne opcje polityczne powinny się zgadzać co do podstawowych jej zasad. Niestety, z samej istoty demokracji wynika, że wcale tak być nie musi. Co przyrzekał i podpisywał jeden człowiek, drugi niekoniecznie może lub chce przestrzegać... Joseph de Maistre twierdził, że władza i ustrój państwa winny być odbiciem Boskiego prawa wiecznego, dzięki któremu Bóg sprawuje swoje rządy nad światem. Odbiciem tylko, a więc czymś bardziej ułomnym i niedoskonałym od pierwowzoru, ale starającym się jednak mu na pierwszy rzut oka dorównać. Taka władza, która pochodzi od Boga nie jest i nie może być narażona na nieuleczalną chorobę nietrwałości. Nie jest bowiem wynikiem decyzji nie uznającego żadnej hierarchii wartości przypadkowego tłumu, lecz instytucją mającą korzenie w rzeczywistości transcendentalnej. Może ona ulegać pewnemu ewolucyjnemu procesowi zmian, lecz odbywa to się stopniowo i bez naruszania samej istoty ustroju, który opiera się na hierarchii, autorytecie i obowiązku, a nie tylko prawach poddanych wobec tegoż W takiej rzeczywistości ustrojowej nie są możliwe wszelkie zmiany o charakterze rewolucyjnym. Nie można np. "przegłosować" prawa do zabijania nienarodzonych, eutanazji czy zniesienia świąt Bożego Narodzenia. Na straży praw kardynalnych stoi osoba lub rząd który działając zgodnie z prawem wiecznym na to nie pozwoli. Rozdarty waśniami i sprzecznymi interesami podobnych do ruchliwych kolonii bakterii partii politycznych, parlament nie może wyjść nawet z takim pomysłem, gdyż albo w znanym nam sensie nie istnieje, albo jest po prostu ciałem doradczym. Istnieje też arystokratyczny senat, których członków mianuje władca za wybitne zasługi. Sytuacja taka jest oczywiście modelem idealnym. Ten sam de Maistre mówi, że o ile wybitne umysły jednostek mogą podejmować dobre decyzje, umysł zbiorowości czy tłumu jest grzeszny, zmienny i demokratyczny. Rozdzierają nim sprzeczne dążenia, emocje, łatwo ulega on podszeptom zła. Łudzą go igrzyska, lśniące maskotki, oszustwa liczących na szybką karierę demokratycznych sztukmistrzów. Niestety, od ponad 200 lat stan ten nie uległ żadnej zmianie, a w związku z rewolucją techniczną przybrał rozmiary patologiczne. Z drugiej też strony, niezbyt realne wydaje się dzisiaj odtworzenie modelu de Maistre`a, gdyż pomimo wszystko emancypacja mas społecznych jest faktem. Niemożliwe byłoby dziś jakieś arbitralne pozbawienie kogoś praw politycznych czy nadanie jej jakiejś tylko nielicznej grupie. Ani osoba króla, ani warstwa jakiejś arystokracji nie byłaby przecież dzisiaj żadnym panaceum na kłopoty współczesnego świata. Zresztą jasnym jest, że nawet stara europejska arystokracja rodowa jest dziś składnikiem sił kosmopolitycznych, środowisk promotorów globalizacji i utopii spod znaku UE. W naszej cywilizacji zaś, oceniamy osoby po czynach i słowach, nie zaś po koneksjach czy tytułach. Obowiązujący dzisiaj powszechnie ustrój demoliberalny poprzez nietrwałość swoich rozwiązań ustrojowych, prowadzi do faktycznego paraliżu instytucji państwa i przejęcia jego funkcji przez rozdzierane konfliktami sprzeczne grupy interesów. Dzisiaj są to najczęściej interesy ekonomiczne. Nietrwałość i przymusowa "okresowość" demokratycznych instytucji czyni je tak naprawdę niezdolnymi do działania w ramach jakiegoś szerzej zakrojonego, ambitnego planu działania, np. zasadniczej reformy państwa, zapewnienia mu ustawodawstwa zgodnego z prawem Boskim etc. Prostym tego przykładem będzie poniższe rozumowanie. Załóżmy, że siły narodowe wygrywają wybory parlamentarne. W znanej nam demokracji dosyć rzadkim przypadkiem jest absolutne zwycięstwo, które pozwala w pełni przejąć władzę, utrzymać ją potem przez dłuższy czas i podjąć samodzielnie realizacji planowanych w programie wyborczym projektów. Trzeba zawrzeć koalicję z dotychczasowymi współzawodnikami w wyścigu wyborczym, czyli tymi, z którymi w jakiś sposób się do tej pory się zwalczało. Dobrym przykładem może być to koalicja rządząca obecnie w Austrii. Partia Wolnościowa, która krytykowała rządzący w jej kraju od końca II wojny św. establishment polityczny, zmuszona była utworzyć rząd z częścią tego establishmentu. Kosztem takiego układu sił jest często rezygnacja z części własnego programu, w wielu przypadkach z jego bardziej istotnych części. Powoduje to rozłamy, frustracje, w końcu zniechęcenie samą polityką wśród działaczy i wyborców. Z szumnych wyborczych zapowiedzi pozostają często slogany. Co więcej, gdy nawet wyobrazimy sobie stan inny od opisanego, kadencja parlamentu mija po czterech latach. Czy to okres wystarczający dla rzeczywistej naprawy państwa? A gdy demokratyczny tłum odwróci się od ludzi, których przed tymi czterema latami wybrał? Jest wszak zmienny jak chorągiewka na wietrze. Mały podmuch przewraca ją z prawej na lewo, okręca wokół własnej osi, czasami łamie... Dobry rząd żyje w ciągłym strachu, co będzie po wyborach. Żeby je znów wygrać, często zaniedbuje swoje właściwe obowiązki i już po objęciu władzy rozpoczyna kolejna kampanię na rzecz reelekcji swojej partii. Koło się zamyka. Ktoś może oczywiście poddać to co piszę w wątpliwość, podając przykłady Bawarii, rządzonej od końca lat 40. przez koalicję CDU - CSU czy 18 - letnich rządów Partii Konserwatywnej w Wlk. Brytanii w latach 1979 - 1997. Jednak nikt nie zaprzeczy, że stan ten, w wyniku istnienia procedur demokratycznych, tak czy inaczej, ex definitione jest stanem przejściowym. Zawsze wisi niebezpieczeństwo jego gwałtownej zmiany. Skandal, korupcja polityków, przyśpieszone wybory, walka o przywództwo w łonie partii rządzącej, to także bardzo realne perspektywy zniszczenia kruchego porządku. Inną zupełnie sprawą jest także to, że program zdecydowanej większości stronnictw establishmentu Europy posługujących się dzisiaj przymiotnikami "chadecki" czy konserwatywny" jest raczej nie do zaakceptowania dla sił narodowych, szczególnie z uwagi na popieranie w takiej czy innej formie eurofederalistycznej utopii. Kolejne przykłady takiego stanu, to Słowacja czasów Vladimira Meciara i Czechy Vaclava Klausa. W pierwszym przypadku, partia rządząca zdobyła w wyborach największą procentowo ilość głosów, ale nie była w stanie sama sformować rządu, w drugim przypadku doszło do rozpadu rządzącej koalicji. Co prawda wiele wskazuje na to, że politycy ci znów obejmą władzę, ale jak to w demokracji - trudno przewidzieć bieg wypadków i długość ich przyszłych rządów. W systemie demoliberalnym, każde rozwiązanie jest na swój sposób chwilowe. Obrońcy życia nienarodzonych, mogą bać się, że nawet jeżeli uchwalą ustawową ochronę każdego życia, to pojawi się jakaś parlamentarna grupa, która wyjdzie z inicjatywa ustawodawczą jej zmiany. A co będzie gdy znów wybory wygra partia zwolenników zabijania? Problem ten może powrócić. To samo dotyczy większości zagadnień społecznych i gospodarczych. Oczywiście, czasami można pewne rozwiązania zabezpieczyć lepiej, np. poprzez wpisanie ich do konstytucji. Ale czy ma się wystarczającą większość, by ją zmienić? A nawet jeśli, to przecież znów bezwzględna większość, którą dysponuje jakieś stronnictwo nie może trwać wiecznie. System autorytarny, który mógłby być na ten stan rzeczy lekarstwem, nie zawsze także może spełnić swoja rolę. Historia pokazuje, że najczęściej systemy opierające się na popularności jednego człowieka ( np. gen. Franco, A. Salazara, J. B. Tito) nie potrafią zapewnić sobie personalnej kontynuacji i zazwyczaj następcy wielkich przywódców znacznie ustępują swoim poprzednikom, są ich jakby mniejszymi cieniami. Tak przynajmniej jest w krajach należących do personalistycznej cywilizacji łacińskiej, nie np. w Rosji, gdzie postać przywódcy jest zjawiskiem wręcz religijnym. Niestety, co jest też prawdą, w Polsce obecnie nie widać osoby, która może być takim przywódcą, jest tak też moim zdaniem w całej Europie, cierpiącej na kryzys przywództwa i brak wybitnych osobistości politycznych, zdolnych prowadzić samodzielną i zdecydowaną politykę. System demokratyczny jest zastaną przez nas rzeczywistością i zgadzam się z p. Wielomskim, że nie istnieje obecnie żadna "milcząca większość", pragnąca zmiany tego ustroju. Dostarczane tej większości przez demokratycznych statystów igrzyska wydają się jej zupełnie wystarczyć. Czy więc nasze położenie jest beznadziejne? Mimo wszystko, jednak nie. Zadaniem naszym winno być mozolne budowanie obozu polityki narodowej, opartej na koncepcji silnego stronnictwa łączącego w sobie zdrowe żywioły ludowe, narodowe, a także niekoniunkturalne siły prosocjalne, zwalczające liberalny dogmatyzm. Niewątpliwie ważnym składnikiem takiego sojuszu byliby też niekoniunkturalni i krytyczni wobec demoliberalizmu konserwatyści. Istotna rolę musi odegrać akcja uświadamiająca społeczeństwo i samych konserwatystów, że polityka liberalna i globalizacja są największymi zagrożeniami dla trwałego bytu silnego państwa, opierającego się współczesnym, demokratycznym mirażom. Przyklejanie i mnożenie kolejnych etykiet politycznych moim zdaniem jeszcze bardziej wspiera fundamenty demoliberalnej atomizacji społeczeństwa, która naszym zadaniem jest przecież przezwyciężać. Weźmy np. tutaj już wspominaną HZDS na Słowacji, która jako jedna z niewielu rządzących sił w Europie umiała zachować niezależną koncepcję polityki wewnętrznej i zagranicznej. Trudno ją jednak jednoznacznie zakwalifikować jako lewicową bądź prawicową, raczej odwołuje się ona do szeroko rozumianego ludowego solidaryzmu narodowego, szczególnie w kwestiach gospodarczych. W tym właśnie leżała i nadal leży jej siła. Podobnie, węgierski FIDESZ Viktora Orbana, określany przecież jako partia prawicowa, szedł cztery lata temu do wyborów z hasłami utrzymania bezpłatnych studiów, co wielu naszym prawicowcom nie przyszłoby nigdy do głowy. Idee służą bowiem zawsze ludziom, a nie ludzie ideom. Sztywne trzymanie się mało znaczących dzisiaj politycznych określeń tak naprawdę ułatwia dzisiaj grę siłom kosmopolitycznym i liberalnym, które zawsze będą próbowały rozgrywać wśród obozu patriotycznego ukryte sentymenty i różnice. Tak zbudowany obóz musi w długotrwałym planie podjąć pracę edukacyjną nad narodem, by ten wyzbył się choć części demoliberalnej mentalności i uwierzył, że zmieniające nazwy partie establishmentu tak naprawdę niczym się od siebie nie różnią i nie są w stanie przeprowadzić trwałej i długofalowej batalii o rzeczywistą i przynoszącą efekty naprawę państwa. Gdy choć uda się nam zrealizować początek tej drogi, wtedy można zacząć myśleć o zmianie konkretnych już fundamentów systemu politycznego, jak np. wzmocnienie i wydłużenie kadencji władzy wykonawczej . W polityce zagranicznej i kontaktach międzynarodowych podstawową orientacją winna być cały czas bliska współpracą krajów Europy Środkowej i Bałkanów i Rosja i szerokie kontakty handlowe z państwami arabskimi i azjatyckimi. Tylko wtedy, spokojnie, wręcz z syzyfowym wysiłkiem, będziemy wznosić podstawy Polski naszych marzeń. Polski, która odrzuciła nieustanne nawroty ciężkiej choroby współczesnego świata - demoliberalizmu.

[Aktualności] [Współczesność] [Dzieje] [Kultura] [Wiara] [Hobby]
(c) 2000-2009 Patriota.pl. Wszelkie przedruki za zgodą redakcji.

Profesjonalne statystyki odwiedzin